smoczyca wawelska smoczyca wawelska
1215
BLOG

Krzysztof "Garbage" Osiejuk

smoczyca wawelska smoczyca wawelska Rozmaitości Obserwuj notkę 94

Chciałam bez nazwisk, ale nie da się.

Otóż jest na tym "salonie" bloger, niejaki Krzysztof Osiejuk, który bez żadnego powodu po chamsku mnie obraził, odnosząc się do mojego grzecznego komentarza pod jego ostatnią notką.

Objawił się też tam jakiś Coryllus, który również zachował się podobnie, więc ja się pytam, co to za towarzystwo jest i jak takie praktyki mogą być  tolerowane przez administrację tego portalu?

Zajrzałam sobie do jednej z ostatnich notek tego Coryllusa i tam jest wyraźnie napisane, że całą swoją karierę zawdzięcza temu miejscu.

W takim razie ciśnie się na usta pytanie,  czy to miejsce służy właśnie do promocji tego rodzaju zachowań?

Może ktoś mnie oświeci, bo nie przywykłam jako kobieta, wykładowca uniwersytecki, żeby ktokolwiek zwracał się do mnie per "wieprzu jeden" albo per "śmieciu".

A ponieważ kto się przezywa, tak się sam nazywa, nadałam samozwańczo panu Osiejukowi angielski przydomek, który – mam nadzieję – przylgnie do niego jak to, czym próbuje epatować czytelniów na swoim "prywatnym" blogu, cytując fragment książki pewnego noblisty.

Nie wiem, jak tu się zgłasza administaracji takie chamskie wybryki blogerów, więc napisałam specjalnie na tę okazję notkę, mając nadzieję, że ktoś mnie oświeci w tej kwestii  i przy okazji  rzuci trochę światła na to dziwne towarzystwo wzajemnej adoracji.

Nie, żeby mnie to specjalnie interesowało, ale przyznam szczerze, że jestem lekko poirytowana.

 

Należy się być może Państwu małe wyjaśnienie, jak tutaj trafiłam i co mnie podkusiło, żeby poświęcić swój czas "temu pisarzu".

Otoż mam koleżankę, która kiedyś obdarowała mnie książką z biustonoszem w tytule twierdząc, że jej autor to świetny, choć mało znany pisarz z kręgów zbliżonych do tych, w których sama się obraca. Książkę z trudem, ale jednak udało mi się przeczytać, a potem dowiedziałam się, że jej autor prowadzi również bloga na jakimś salonie. Zaciekawił mnie również dlatego, że jak się okazuje, oboje jesteśmy anglistami, z tym, ża ja uczę w szkole wyższej od wielu  lat, a ten pan zdaje się został relegowany z jakiejś podstawówki czy gimnazjum już dość dawno i  chyba nie ma kontaktu z językiem, którego z takim trudem, przypadkowo się nauczył. No, ale za to ma kontakt z mową ojczystą i sposób, w jaki się nią posługuje na blogu (również w komentarzach) stawia pod znakiem zapytania sens "siłowego" kształcenia chłopków roztropków, którym się wydaje, że pisząc książki, automatycznie stają się pisarzami.

Poszperałam oczywiście wczesniej w sieci, żeby dowiedzieć się czegoś o panu Osiejuku i obraz, który się wyłania z tych poszukiwań jest dość przygnębiający. Na tyle, że postanowiłam na początek zamieścić trochę żarotobliwą notkę na jego temat, z tym, że bez żadnych nazwisk, posiłkując się "pseudonimem artystycznym" pisarza, który od czasu do czasu pojawiał się w matariałach dostępnych w sieci. Zamieściłam też jeden komentarz na jego blogu i od razu otrzymałam ostrzeżenie, że nie wolno zwracać sie do niego per "chłopie". Pomyślałam sobie, że widać chłopina ma jakieś kompleksy i dalsze komentowanie jego wypocin sobie odpuściłam.

Aż do wczoraj, gdy przeczytałem notkę, w której żali się, że jego wpisy są usuwane, a sprawca owych usunięć ani słowem nie wspomniał w telewizji, że wykorzystał swoją znajomość z szefem tego portalu, do cenzurowania jego wpisów.

Żal mi się chłopa zrobiło i dałam temu wyraz w kolejnym komentarzu. Jaka była reakcja pana Osiejuka i jego kolegi Coryllusa, możecie Państwo zobaczyć w notce o krześle, póki co, jeszcze nie usuniętej. Włączył się w nią jakiś kolejny małorolny, ale nie mam zamiaru się w tym babrać, tym bardziej, że pan Osiejuk zablokował mi możliwości komentowania na swoim blogu, zapewne w ramach walki z cenzurą w sieci.

Ci panowie wzięli mnie zdaje się za kogoś zupełnie innego, co jest dość zabawne i świadczy chyba o tym, że dotknięci są jakąś fobią, no ale to już nie moje zmartwienie.

I to tyle na temat "literatów salonowych" widzianych z perspektywy kogoś, kto z prawdziwą literaturą ma do czynnienia na co dzień i kto uczy studentów, jak ją tłumaczyć. Jednak jestem jakoś dziwnie spokojna, że panu Osiejukowi tłumaczenia na obce języki raczej nie grożą i to nie tylko z powodu tytułów jego książek, równie wysokich lotów, jak ich zawartość. Chyba, że sam sobie przetłumaczy którąś na angielski, a potem spróbuje ją przyczytać, żeby sprawdzić czy rozumie, co autor miał na myśli.

Powodzenia życzę.

 

Smoczyca Wawelska

 

 

 

 

 

 

 

 

staram się być sobą

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości